środa, 17 kwietnia 2013

Pamiętnik lesbijki - Eryk Edwardsson, powieść.


Pamiętnik Lesbijki


Eryk Edwardsson


Poznań, 2005


  Był już Dziennik Bridget Jones, był Pamiętnik nimfomanki, przyszedł czas na powieściowy „pamiętnik” na miarę XXI wieku. Trochę na tematy genderowe, szczypta o LGBT, sporo o młodzieży, na wskroś obyczajowo, psychologicznie, dramatycznie. Jest alkohol, miłość, krew, seks i przemoc oraz intelektualizmy przemieszane z wulgaryzmami – słowem, nietuzinkowa powieść o problemach codzienności w języku z pogranicza stylów.

Utwór obrazoburczy i prowokujący, pełen skrajności – z jednej strony pokazujący w sposób realistyczny i obnażający życie współczesnej młodzieży, z drugiej zaś traktujący o kwestiach egzystencjalnych oraz społecznych - problemach płci, orientacji seksualnej, uprzedzeniach i stereotypach - a także o uczuciach przyjaźni i miłości.

Akcja powieści, w której nie brakuje imprez, seksu i przemocy, przepleciona jest rozważaniami i obserwacjami z pogranicza filozofii, psychologii oraz socjologii, które stopniowo zarysowują skomplikowany światopogląd głównej bohaterki, stykającej się z ludźmi najróżniejszego typu – od najbardziej prymitywnych po najbardziej wyrafinowanych, od pospolitych po nietuzinkowych, od dobrodusznych po nikczemnych, od przyjacielskich i swojskich po obcych i niezrozumiałych.

Powieść, napisana w sposób stanowiący połączenie strumienia świadomości i narracji pierwszoosobowej, ukazuje pełen odważnych oraz niebezpiecznych zabaw świat dzisiejszej młodzieży przez pryzmat doświadczeń ponadprzeciętnie inteligentnej i nadwrażliwej dziewczyny, która, czując wobec niego nieznośny dystans, stara się na różne sposoby go zrozumieć i zarazem nie zatracić siebie.




W każdą sobotę rano publikujemy jeden fragment powieści na łamach niniejszego bloga.

Wszelkie komentarze i uwagi - również  (a nawet zwłaszcza) te krytyczne - mile widziane. 


 KONTAKT:  biuro.eris@yahoo.com


niedziela, 14 kwietnia 2013

Spring of Love

"Oh! How this spring of love resembleth the uncertain glory of an April day..." (W. Shakespeare)

Pamiętnik Lesbijki (Część 2)



Pamiętnik lesbijki

Autorzy: Eryk i Eryka Edwardsson


2005 r.



  

***

Część 2 (Wstęp)



-Przepraszam, my się chyba znamy- słyszę nagle, że ktoś bezceremonialnie wyrywa mnie z zamyślenia. To sąsiadka z ławki postanowiła zakłócić mój spokój. Mówię jej, że nie sądzę, abyśmy się skądś znały, przy czym próbuję być miła, bo w sumie nie zasłużyła na to, żeby do niej od razu z pyskiem wyjeżdżać.
-Ty jesteś przypadkiem Natalia?- pyta się ta czarna dziura, a ja nie zdążam nawet się powstrzymać przed wytrzeszczeniem na nią oczu, gdyż czuję się całkowicie zbulwersowana tym, że jakaś obca laska zna moje imię. Przyznaję się jednak do tej tożsamości i zapytuję ową istotę skąd mnie zna. A ona na to, że z netu. Odpowiadam, że nic mi to nie mówi. W tym momencie ona uznaje za stosowne przedstawić mi się  swoją internetową ksywką, mówiąc:
- Wysłałam ci kiedyś maila na twojego bloga i potem się wymieniłyśmy numerami gadu gadu. Jestem Manat Adikia ex Nihilo.  Musiałam ją poprosić, aby powtórzyła to wyrafinowane miano, tak aby mój mały rozumek był w stanie je przetworzyć i stwierdzić, że faktycznie już kiedyś miał z nim do czynienia.
-Masz świetny blog. Nie chodzi może tyle o ogólny design, bo to tyko rama dla treści, które w nim zawierasz, ale jest rewelacyjny...- rzecze ona w podekscytowaniu.- To może nie najlepsze słowo. Chodzi mi bowiem o to, że jest urzekająco nietuzinkowy. Zresztą już ci to pisałam na gg.  - Patrzę na nią i próbuję sobie przypomnieć o czym ja z tą zjawą rozmawiałam. A w głowie jak na złość pustka. Próbuję zatem w akcie samoobrony przybrać wyniosły ton i mówię:
-Wybacz złotko, ale nie bardzo cię pamiętam. Rozmawiam z wieloma osobami w necie... Ze zbyt wieloma...- Nacisk, jaki położyłam na słowo "zbyt" jakoś nie zdał się jej zniechęcić,  wbrew moim oczekiwaniom.
- To ciekawy zbieg okoliczności, że studiujemy razem od dwóch lat i poznajemy się dopiero przez neta, nie sądzisz? Jak przyjrzałam się bliżej twojemu blogowemu awatarkowi, to tak jakoś mi się zaczęło kojarzyć, że skądś cię znam i po jakiejś chwili zorientowałam się, że przecież jesteśmy razem na roku. Naprawdę miło mi cię poznać- zaczyna trajkotać z egzaltacją, a ja się zastanawiam kiedy w końcu przestanie i zwróci mnie mojemu świętemu spokojowi, po chwili jednak dochodzę do wniosku, że nie ma sensu na to liczyć. Ta wiedźma się tak łatwo nie odczepi.
- To jesteś moją fanką, jak mniemam?- mówię do niej próbując wygiąć swoje usta w podle pokpiwającym uśmiechu. To ją jakby dotknęło, bo powiedziała od razu:
- Ej, nie, wiesz, nie jestem jakąś postrzeloną dziewczyneczką, która podnieca się byle blogiem. Po prostu odniosłam wrażenie, czytając to, co zamieściłaś na swojej stronce, że jesteś mi niejako pokrewną duszą. - I spogląda na mnie z takim przelęknieniem, że mięknie mi serce i dostrzegam w całej tej sytuacji coś zabawnego. Jakaś szatanicha stwierdza, że jestem jej pokrewną duszą. Ale się z Patrycją uśmiejemy, jak jej o tym opowiem! Tak więc cierpliwie nie przerywam mojej nowej koleżance o niemożliwym do zapamiętania, wymyślonym imieniu, w nadziei, że zrobi się jeszcze ciekawiej. A ta dalej nawija:
- Wiesz, to, co piszesz na przykład o facetach, to jakbym ja sama pisała. Po prostu w wielu sprawach mamy podobne poglądy...
A zatem to dziewczę dostrzega pomiędzy nami dwiema jakąś zbieżność postaw, bardzo interesujące.
- Jak mam się do ciebie zwracać, jeżeli można zapytać?- Zadaje mi fatyczny cios i teraz znów muszę się odezwać.
- Nati. Tak jak podpisuję się na blogu. Wszyscy tak na mnie mówią. Natalia jest dla nich zbyt długa do wymówienia- odpowiadam, po czym gryzę się w język, bo teraz nie chciałam akurat być złośliwa, a ten mój komentarz ona może uznać za przytyk odnoszący się do jej imienia. Chociaż nie... Takie jak ona są pozbawione zdolności do autokrytycyzmu. I rzeczywiście, nie zwróciła na tę wypowiedź specjalnej uwagi.
-  OK. Mi możesz mówić Manat.
Cóż za ustępstwo z jej strony, że pozwala używać skrótu swojego przerafinowanego nazwiska.
- A imienia żadnego nie masz, wiesz, na przykład Kasia?-  pytam, bo może jednak jeszcze nie zapomniała jak ją ochrzcili rodzice.
- Mam ale go nie używam. Więc nie ważne jak ono brzmi, prawda? Naprawdę fajnie, że razem studiujemy. Może z tobą dla odmiany będę mogła porozmawiać o czymś innym niż tylko o notatkach. Bo z resztą wiary na roku mam raczej porwany kontakt.
No proszę outsiderka się znalazła! A ja mam być jej pocieszeniem i opoką, może?! Ślicznie! Zabiję Ankę za to, że nie przytaszczyła tu dziś swojego tyłka i przez to naraziła mnie na towarzystwo tej czarnej wdowy.
- A ty zdajesz się być na poziomie. I nie jesteś taka, jak pozostali-  ta ciągnie swoje.- Jesteś inna. Wiem to już po twoim blogu, ale i bez tego... No zajebiście mnie łechce to jak na mnie teraz patrzysz, i te twoje pogardliwe minki co chwilę. Mało kto potrafi z takim wdzięczkiem okazywać, że ma kogoś w głębokim poważaniu... - Tu zawiesiła swoją wypowiedź równolegle z tym jak ja zawiesiłam na niej swoje zdziwione spojrzenie. Dosłownie osłupiałam. Jak ona z taką łatwością zorientowała się, co o niej myślę na podstawie tych moich kilku przecież ukradkowych zachowań?! Co za dystans z jej strony do samej siebie i sytuacji! No, to teraz mnie zagięła, jak to mawia Pati. Spostrzegawcza, inteligentna i zdystansowana. I jeszcze mnie komplementuje. Cóż za intrygująco perwersyjna laska.
- Co, mała zgacha? No wiesz, ja też nie jestem byle kim-  rzekła z całkowitą powagą i już bez tego zapału, który towarzyszył jej poprzednim wypowiedziom.
-  Owszem, zaskoczyłaś mnie, ale to nie jest może nic nowego. Ludzie wciąż mnie zaskakują, ale ty mnie zaskoczyłaś pozytywnie i to mnie najbardziej dziwi.- Mówiąc to próbuję nie okazywać emocji, ale aż mnie w środku skręca z osłupienia i złości... No i też  z ciekawości.
-  Jesteś widzę teraz zainteresowana moją osóbką jednak... A widzisz nie można tak sobie przekreślać wszystkich ludzi jednym machnięciem długopisu. Ludzie są na to zbyt żywi... Potrafią zaskakiwać. Rozumiem twoją złość, ale  nie przeproszę cię przecież za to, że przeze mnie na chwilę zaciął się twój obracający się tylko wokół twojej osoby świat.
 No teraz już przegięła. Nie mogło być po mnie aż tyle widać. Potrafię to ukrywać. Złość, rozczarowanie, podniecenie, wszystkie te uczucia... Czy naprawdę aż tak się zapomniałam, że na mej twarzy odmalował się cały stan mojej duszy?
- Próbujesz mi ubliżyć?- mówię.
-  Nie, kotuś. Próbuję tylko otworzyć ci oczy.
- Na co?-  pytam trochę zbita z tropu, a ona wlepia we mnie swoje czarne ślepia i uśmiecha się życzliwiej niżbym mogła się spodziewać.
-  Na ciebie samą-  odpowiada i serwuje mi nieprzyzwoicie intrygujące spojrzenie. Wredna jędza! Ale tak naprawdę szczwana bestia. Takiego kogoś nigdy nie spotkałam. Rzeczywiście ma coś ze mnie. Ta ironia, rezerwa i zblazowanie. Krytyczne spoglądanie na wszystko, co żyje, z wyżyn swojego egzystencjalistycznego "bycia dla siebie". Cholera, ta gotka zabiła mi klina!
-  Pozwolisz mi wejść do twojego sybaryckiego pałacu elitarnej eremitki?- mówi tak swobodnie i lekko, jakby pytała o godzinę. Próbuje mnie podejść? Mam jej zaufać? Gdyby choć w jednym się pomyliła, ale wszystko, co ona mówi trafia w samo sedno. Jakby widziała moją duszę na wylot. Jakby przeskanowała sobie moją osobowość, wydrukowała najważniejsze fragmenty i wkuła się ich na pamięć. A teraz wie, co ma mówić.
-  OK. Zaintrygowałaś mnie. Udało ci się osiągnąć ten dla innych niedostępny cel. Ale kim ty jesteś? Kim jesteś, żeby-  w tym momencie mój głos niebezpiecznie zadrżał, zdradzając jej jeszcze więcej niż już zdążyła ze mnie wychwycić- mówić mi jaka jestem?
- Jestem tylko podobna do ciebie. A poza tym znam się na ludziach... odrobinę. -odpowiada,  a mnie najbardziej denerwuje to jej opanowanie. Mi głos niemalże odmawia posłuszeństwa, bez pytania zatracając swoją sprężystość, a ona nawet mrugnięciem nie zdradzi żadnego śladu podekscytowania. Teraz się uśmiechnęła. Sympatycznie. Uśmiech mający rozładować napiętą sytuację, jaka pomiędzy nami zaistniała. I udało jej się. Ten uśmiech sprawił mi przyjemność i poczułam do niej  coś pozytywnego. Wzbudziła we mnie poczucie bezpieczeństwa. Jakże to może być zabójczo iluzoryczne... Ale ma moje przyzwolenie. Możemy się poznać. Oczywiście momentalnie wyczuła przemianę w moim nastawieniu i pospieszyła ze stosowną sugestią:
- To co? Wymienimy się numerami? Bo po wykładzie nie będę miała czasu, żeby pogadać, muszę lecieć na kolejny wykład, wiesz ja robię dwa kierunki...
Rzucam tej gotce ostatnie podejrzliwe spojrzenie, po czym pozwalam jej wedrzeć się do twierdzy mojego wyobcowania i po raz pierwszy się do niej uśmiecham. Wyciągam komórkę. Wymieniamy się numerami i wraz z umieszczeniem jej imienia na liście adresowej mojego telefonu znika z mego serca ostatni płomień niepokoju. Podoba mi się jej uśmiech. Ponętne usta, wzorcowo piękne, lśniące zęby; z takim predyspozycjami nie może się brzydko uśmiechnąć... I jeszcze te oczy. Zdradzające obecność tysiąca dobrze skrywanych tajemnic, które poznać mogą tylko ci nieliczni, którzy zagłębią się w odmętach przepastnej duszy ich właścicielki. Manat. Niech tak będzie.





c.d.n. (kolejna część w każdą sobotę rano)

środa, 10 kwietnia 2013

Pamiętnik Lesbijki - Część 1.


  

Pamiętnik lesbijki

Autorzy: Eryk i Eryka Edwardsson

  
2005 r.





***
Część 1 (Wstęp)


Kap, kap, kap... Zaparowane szyby ociekającego deszczem tramwaju. Zapocone szkło, przez które sączą się do środka fragmenty rzeczywistości. "Co dzień ta sama zabawa się zaczyna i przypomina dziecinne moje sny..."[1]  Przyglądanie się ludziom w tramwaju zawsze mnie bawiło. Ale nie dziś... Tego dnia nic mnie nie jest w stanie rozweselić. Powrócił przygnębiający nastrój jesiennej melancholii. Dlaczego nie mogę być taka jak wszyscy? Nieskomplikowana, z niewielkimi wymaganiami, gruboskórna, niezdolna do wzruszeń. Taka jak ci faceci. Te wredne skurwiele. Chcą tylko jednego od życia: cielesnych doznań, hedonistycznego upojenia w seksualnej orgii, którą mają czelność nazywać miłością. Co właściwie znaczy to tak nadużywane przez wszystkie marne ludzkie egzystencje słowo? Każdy ma własną koncepcję miłości. Za jednym terminem skrywa się mnóstwo pojęć, tworzących wspólnie obszar nieoznaczoności semantycznej. Czy tylko ja sama wiem, jak wiele znaczyć może to elementarne pojęcie? Nie, ja też tego nie wiem... Co to tak NAPRAWDĘ jest miłość? Ale ja chociaż zdaję sobie sprawę ze złożoności tego zjawiska, a inni? Ludzie... Żałosny gatunek. Wszyscy mówią “kocham cię” i każdy ma na myśli coś innego. I nawet nie zauważają, ze się nawzajem nie rozumieją. Kocham cię, kocham cię, a ty? Ty też mnie możesz kochać, tylko że w innym sensie. Polisemiczność i wieloaspektowość tego zjawiska przekracza zdolności aprehencyjne tych marnych ludzieńków, których umysły są zbyt ograniczone na to, aby operować wystarczająco skomplikowaną siatką pojęciową do tego, żeby ogarnąć tę wyabstrahowaną z samej siebie abstrakcję, jaką jest miłość. Czy raczej słowo miłość. What is Love? I po co mi te całe studia, skoro muszę żyć pośród semiidiotów, którzy nie są wstanie dostrzec swojej ograniczoności? Banda nieczułych troglodytów. Po cóż mam się uczyć tych wszystkich obco brzmiących słów, jak interakcja, autoteliczność, ekwilibrystyka, entymemat...? “Co dzień ta sama zabawa się zaczyna... Chcę rozbić taflę szkła, a ona się ugina. I tam są wszyscy, a naprzeciw... ja”[2]. Dlaczego muszę odczuwać taki dystans? Dlaczego nie potrafię się przebić na zewnątrz do wspólnej dla wszystkich rzeczywistości? Która wprawdzie jest jedynie intersubiektywnym konstruktem ludzkich świadomości, dającym tylko iluzję obiektywności, ale jakże to wiele w porównaniu z moją przeintelektualizowaną alienacją. Jestem ekscentryczną egocentryczką i sama sobie szkodzę, tworząc wokół siebie świat utkany z marzeń, w który otulam się dla odnalezienia odrobiny spokoju i ... Rozkoszy. Spowita we własne ideały przemierzam prawdziwą rzeczywistość wszystkich ludzi. Stykam się w tramwaju z obcymi sobie jestestwami i odczuwam potęgujący się ból wyobcowania. Na chwilę strumyczki ich osobowości  przecinają się z moją zdekomponowaną, hermetyczną osobowością mizantropki. Ach, te spotkania mikroświatów... Robię głośniej discmana i zaciskam usta, aby nie wydarł się z nich żaden krzyk... Ani szept. Liczę minuty, liczę przystanki, ludzi wchodzących do tramwaju. Lubię tramwaje. Przypominają metro. Ten symbol nowoczesnej cywilizacji. Powiew Zachodu. Oddech symbolicznych analityków znad Tamizy, Sekwany, Missisipi... Na tej zmrożonej lodem intelektualnego zastoju polskiej ziemli. I nie dziwię się już niczemu, prócz ich zdziwienia. I nie słucham już nikogo, tylko siebie, bo muzyka to ja. Jestem wszechczłowiekiem, rozumiem prawie wszystko, rozumiem jak można nie rozumieć. Rozumiem, że w ogóle można nie rozumieć. Ale czy wiem jak to jest być starą babcią, chylącą się ku nieuchronnemu upadkowi, z którego już się nie podniesie? Nie, tego nie wiem. Nie wiem zatem wszystkiego. Tak wiele jeszcze muszę się nauczyć. Ale oni wiedzą jeszcze mniej. Ci zwykli ludzie. Tuzinkowi do bólu, nudni do obrzydzenia, mdli, swędzący mnie w nos swoimi tanimi perfumami. Niepokoi mnie jednak myśl, że nigdy nie byłam stara i przez to nie jestem w stanie w pełni zrozumieć starych ludzi, a w każdym razie nie mogę ich zrozumieć inaczej, niż tylko potencjalnie. Poprzez indolentną empatię. Jestem tak nieskończona tu w środku, kiedy spoglądam w głąb siebie. Tak niewyobrażalnie symbolicznie  totipotencjalna. A jednak mieszczę się w tym tramwaju i zajmuje nie więcej miejsca niż inni. Z pozoru, jestem pozorna. Taka jak oni. Taka jak wy. Nie... Śmiech - słyszę swój własny stłumiony śmiech, kiedy bodaj pomyślę o tym jak bardzo takie przyrównanie jest mylące. Nie wolno przyrównywać, można co najwyżej porównywać. "Każdy inny, wszyscy równi"- czy to nie takimi napisami obwieszają się te głupie brudy? Jakie to naiwne. Nie jesteśmy równi. Bo gdybyśmy byli, to oznaczałoby to, iż istnieje jakaś sprawiedliwość, a przecież niczego takiego nie ma. Oczywiście mam na myśli zobiektywizowaną sprawiedliwość doczesną, nie zaś transcendentną, bo taka może nawet istnieć, tylko że my tu na naszej Kuli nigdy się tego nie dowiemy. Agnose... Ignoramus et ignorabimus. Tramwaj dociera w końcu na docelowy dla mnie przystanek. W tej poszczególnej chwili zauważam, że coś mnie na krótki moment połączyło z pozostałymi pasażerami. Ten przystanek dla nich również jest docelowym. To pętla, tramwaj dalej już nie jedzie. A więc wola wszystkich znajdujących się w nim osób, czyli wola każdej z nich z osobna przybiera podobną postać na tę krótką chwilę wysiadania z pojazdu. Wszyscy nagle robią to samo, tak zgodnie, jakby się umówili. Ale się nie umówili. Gdyby spróbowali to zrobić, doszłoby do kłótni. Jak zwykle wśród Polaczków. Żałosny naród. Wtedy nie wyszliby tak zgodnie z tego tramwaju. Przestaje o tym myśleć, wysiadając tak, jak inni, i wsłuchując się w muzykę Tatu. Show me love, show me love...[3] One jakby też wiedziały... Że to nie takie proste z miłością . Pokaż mi miłość, skoro mnie kochasz! No dalej, ty skurwielu! Show me love... Aż zapragnę jej naprawdę. Pokazałaś mi coś z tego, kochanie... Droga przyjaciółko. Ty mnie rozumiesz, kiedy tracę pieniądze na zakup oryginalnej płyty Tatu. Ty nie mówisz, że gdybym była normalna, tak jak WSZYSCY, to ściągnęłabym to sobie z netu. Faceci nie potrafią nas kochać, tak jak my ich. To niesprawiedliwe... Znowu śmiech. "Sprawiedliwości nie ma, głupi ten, kto jej szuka"- jak rzekł mój profesor od stosunków społecznych. Miłość to też stosunek społeczny, między innymi. Ale to nie wszystko. Miłość to wiele innych aspektów, których socjologia nie uchwyci. Idę na uczelnie. Czeka na mnie kolejny cotygodniowy zestaw wykładów . Taki set, jakby powiedział któryś z tych pyszałkowatych samców, z którymi muszę się stykać na każdym kroku. I czas mija, w miarę jak  stawiam kilka, naście, set, tysięcy kroków na przeglądającej się nieustannie w Księżycu Ziemi. W końcu docieram do budynku uniwersytetu. Przychodzi owłosione coś w wypłowiałym płaszczu, aby poprowadzić wykład. Doktor habilitowana Drudzka. I ona się uważa jeszcze za kobietę. Góra pofałdowanego tłuszczu w niezadbanej oprawce z kilku niemodnych szmat zwieńczona szczytem brzydoty w postaci owłosionej twarzy z okularami na czymś, co kiedyś było nosem młodej pięknej kobiety. I po to się żyje? Gdzie jest pani miłość? Gdzie ideały, wrażliwość estetyczna, godność? Ale tam w środku jeszcze tli się życie, które czasem manifestuje swój bunt jakimś przejawem stłumionej błyskotliwości. Siadam w ostatnim rzędzie, żeby nie widzieć jej zbyt wyraźnie. Ja tak nie skończę. W życiu chodzi o coś więcej, niż tylko o przeżycie aż do śmierci. Chodzi o wiele więcej innych, pięknych rzeczy. Próbuję słuchać, co dr hab. ma nam dziś do zakomunikowania i próbuję wyłowić jakieś konkrety z bełkotu stetryczałej kobiety, której płacą już tylko za powielanie osiągnięć przeszłości. Przeterminowane wnioski z badań społecznych sprzed dziesięciu lat. Nieaktualne dane demograficzne.
Po piętnastu minutach coraz bardziej nużącą atmosferę zakłóca wejście do sali wykładowej spóźnialskiej laski. Mówi „przepraszam” i stuka swoimi obcasami przez całą salę, aby usadowić swój kościsty tyłek w ostatnim rzędzie obok mnie. Oddalona tylko o dwa miejsca zerka na mnie po czym zajmuje się już tylko sobą. Że też nie ma dzisiaj Anki. Wtedy siedziałabym razem z nią  i żadna lampucera by nie naruszała mojej odległej samotni u szczytu spadzistej sali. Tym bardziej, że to jakaś gotka czy tam satanistka, bo to jeden czarny syf. Chociaż tej delikwentce trzeba oddać, że ciuchy ma skomponowane z niejakim smakiem, do tego makijaż intrygujący, porusza się z pewnym wdziękiem, słowem aparycja bez zarzutu. Zadbane dziewczę. Przestaje się jej przyglądać, bo jeszcze zauważy i uzna to za zachętę do nawiązania kontaktu. W ciągu ostatnich dwóch lat studiów udało mi się ani razu nie zamienić z nią słowa i mam nadzieję, że nie będę musiała tego czynić przed magisterką. Ani też po. Rzecz jasna. Takie dziwadła jak ona mnie nie interesują. Wpatruję się w mojego discmana i zatapiam w marzeniach o tym, że go włączam i puszczam sobie "Perfect Enemy" Tatu. Wykład osiągnął już bowiem apogeum nieprzydatności intelektualnej i tracenie energii na dalsze słuchanie dukająco-mlaskającej artykulacji szanownej pani doktor nie ma sensu . Why should I welcome your domination? Why should I listen to explanations?[4]


[1] Edyta Górniak, Szyby, Pomaton EMI: Londyn/Warszawa, 1995. Słowa: Agata Miklaszewska, Maryna Miklaszewska.
[2] Edyta Górniak, Szyby, Pomaton EMI: Londyn/Warszawa, 1995. Słowa: Agata Miklaszewska, Maryna Miklaszewska.
[3] TATU, Show Me Love, Universal/Interscope, 2002; napisane przez: Sergio Galoyan, Martin Kierszenbaum, Valeriy Polienko.
[4] TATU, Perfect Enemy, Interscope Records Russia, 2005; napisane przez: S. Galoyan, M. Kierszenbaum, T.A. Music, V. Polienko.




c.d.n. (kolejny fragment w każdą sobotę rano)